czwartek, 31 maja 2012

Ten.

Dzisiaj jest dzień, w którym wreszcie opuszczę szpital. Niby wszystko ze mną dobrze, ale jednak blizny zostały. I pewnie jeszcze zostaną na długo. Na razie zakrywają je bandaże, a co potem to nie wiem. Jest jeszcze jedna rzecz, która jest dla mnie pocieszeniem. Zdjęli mi gips z prawej nogi. Chociaż jeden plus.
Tak, więc spakowałam moje rzeczy i wyszłam ze szpitala. Louis czekał już oparty o przednie drzwi samochodu. Jak zwykle ciemne jeansy, biała bluzka w paski, szary płaszcz i niechlujnie przewieszony przez szyję płaszcz. Zupełnie jak dnia kiedy się poznaliśmy. Gdy mnie zobaczył od razu podbiegł i okręcił wokół własnej osi, a następnie pocałował czule w usta.
- Długo czekałeś? - zapytałam, patrząc w jego niebieskie oczy.
- Opłacało się. - powiedział, a ja oddałam mu pocałunek. Podszedł do drzwi pasażera i otworzył je. Wsiadłam do auta. Po chwili mój chłopak siedział obok mnie. Pocałował mnie w policzek, przekręcił kluczyk w stacyjce i odjechał spod szpitala z piskiem opon. Jechaliśmy przez kręte drogi, aż w końcu dojechaliśmy do centrum. Louis zatrzymał się pod jakąś kawiarnią. Otworzył mi drzwi i pomógł wyjść.
- Co my tu robimy? - zapytałam.
- Nie masz ochoty na kawę?
- Pewnie, że mam. - odpowiedziałam i weszliśmy do środka. Zajęliśmy stolik w rogu, tak żeby nikt nam nie przeszkadzał. Podeszła kelnerka, a my złożyliśmy zamówienia. Ja latte, a Lou z racji tego, że nie pije kawy - herbatę. Piliśmy rozmawiając, śmiejąc się. Czułam choćbym znała go od kilkunastu lat, a tak naprawdę od dwóch tygodni. Cieszę się, że go poznałam.
Około godziny 20:00 chłopak zaczął się zbierać, ja zrobiłam to samo. Poszliśmy do auta i pojechaliśmy w okolice naszego miejsca zamieszkania. Wyszliśmy z samochodu i poszliśmy w kierunki zupełnie ciemnego domu. powoli zaczynałam się obawiać, że nikogo nie będzie w domu.
Louis otworzył drzwi i razem weszliśmy do pustego - jak myślałam - domu. Nagle ktoś zapalił światło i usłyszałam jedno wyraźne słowo, krzyczane przez wiele osób.
- NIESPODZIANKA! - krzyknęli. Zobaczyłam tam wiele ludzi, którzy są dla mnie ważni, których kocham, ale i było wiele osób których w ogóle nie znam. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Nie płacz. - wyszeptał mi mój chłopak do ucha, objął mnie w pasie i pocałował w policzek. - Wszystkiego Najlepszego.
- Sto lat! - podbiegł do mnie Harry i Niall i rzucili mi się na szyję. Następny był Liam.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknął Zayn i rzucił mi się na szyję.
- I nawzajem. - odpowiedziałam.
- Dziękuję. Tylko jest jedna sprawa, bo nie miałem pomysłu na prezent, więc... - zaczął, ale przerwałam mu moim krzykiem, bo zobaczyłam moją najlepszą przyjaciółkę - Devonne.
- 100 lat, kochanie! - krzyknęła i mnie mocno tęskniła.
- Dziękuję, ale co ty tu robisz? - zapytałam cała we łzach.
- Zayn do mnie zadzwonił, że nie ma pomysłu na prezent. No i jestem. - powiedziała, a ja ją jeszcze mocnej przytuliłam. Następnie na salę wjechał ogromny tort, a wszyscy zaśpiewali nam ( czyt.mi  i Zayn' owi ) słynne Happy Birthday. Gdyby mój brat nie był obok mnie pewnie bym już była cała zalana łzami.
Każdy dostał swój kawałek tortu i DJ Malik poszedł na swoje stanowisko. Po chwili leciała już muzyka.
- Zatańczymy? - zapytał Louis, wystawiając do mnie rękę. 
- Oczywiście. - odpowiedziałam i się jej złapałam. Poszliśmy na sam środek parkietu ( czyt. salonu ) i zaczęliśmy tańczyć. Było też kilka odbijanych. Tańczyłam już z Liam' em, Harry' m, Niall' em i Lou. Został tylko Zayn. Poszłam  do miejsca, gdzie wykonywał swoją pracę.
- Choć idziemy zatańczyć. - powiedziałam i pociągnęłam go za rękę.
- Nie ma mowy. Nie idę.
- Czemu?
- Ja nie tańczę. 
- Zrób to dla mnie. Mam dziś urodziny.
- Ja też.
- Ale ja jestem młodsza. - zaszantażowałam go. Wziął głęboki wdech i pociągnął mnie za rękę. Zaczęliśmy tańczyć. Kątem  oka zobaczyłam, że Louis tańczy z jakąś brunetką. Ona go zaczęła podrywać, a on ją odepchnął i poszedł sobie. Jestem z niego dumna, że się jej nie oparł, bo była na prawdę ładna. Co prawda teraz nie sięgam jej do stóp, ale przeżyję. Reszta imprezy minęła nawet spokojnie. Oczywiście spokojnie w wydaniu One Direction to odwrotne znaczenie tego słowa. Pamięć trzymała mnie do  jakiejś trzeciej nad ranem, a potem pustka.

* * * 

No i dziesiąty. Szczerze mówiąc nigdy nie myślałam, że dojdę do dziesiątego rozdziału. Czyli tak zwany SZOK.
Wiem, że jest trochę krótki.
Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim postem i za ponad 950 wejść. 
Dziękuję Bardzo!


Ps. Przez ten tydzień mnie raczej nie będzie, ale będę pisała rozdziały w zeszycie i potem je szybko wrzucę tutaj.

2 komentarze:

  1. Podoba mi się ten rozdział, tylko szkoda że krótki. Ale i tak jest bardzo fajny. Szkoda że nie będzie Cię przez tydzień, ale cóż, widocznie tak trza.
    Całusy,
    Nat.

    http://truehistoricandagain.blogspot.be/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle cudowny i to jak sie lou oparl tej lasce KURDE! chce takiego boy'a ! ale zeby byl z charakteru jak Liam, wygladu Zayn'a, apetytu Nialla głosu Harrego i oczywiscie poczucia humoru jak LOU!

    nie martw się poczekam ;)

    OdpowiedzUsuń